Wilk z Wall Street



Recenzja opublikowana w pismie Zadra w styczniu 2014 r. (www.zadra.pl)
Wilk z Wall Street – film dla prawdziwych mężczyzn

Często chodzę do kina, mam swoich ulubionych reżyserów i aktorów. Przyznaję, że Leonardo Di Caprio i Martin Sorsese nie należą do nich, więc może się uprzedziłam już idąc na „Wilka z Wall Street”? To dlaczego poszłam?? Bo 1 stycznia oprócz filmu „Hobbit” w najróżniejszych wariacjach (w 3D, 2D, z dubbingiem, z napisami) nic innego kina nie oferowały…Martin Scorsese jest przedstawicielem kina „męskiego” jeśli można tak nazwać jego filmy – pełne krwi, przemocy i głównego bohatera macho w starym stylu, z kobietą w roli dodatku, do tego najczęściej poniżanej, bitej lub w roli prostytutki. Dobrze znam filmy Scorsese, wiem co mnie czeka, idę.
Historia oparta na faktach – Jordan Belfort w latach 80-tych wzbogacił się na handlowaniu akcjami śmieciowych spółek, wciskając kit nieświadomym zagrożenia klientom. Film od pierwszych scen już mnie rozczarował, ale myślałam, że potem będzie lepiej. Na ekranie pośladki jednej z kochanek głównego bohatera, z których amfetaminę wciąga nosem? Hm, interesujące, ale nie dla mnie. Czekam co będzie dalej. Kolejne sceny wprowadzają coraz to  nowe męskie postacie (to ci ambitni, na stanowiskach kierowniczych, a jeśli tak jak główny bohater na razie bez kasy, to za chwilę się dorobią milionów oszukując kogo się tylko da). Pojawiają się też kobiety, jest ich w filmie mnóstwo, prostytutki, zdradzane żony, koleżanki z pracy, które kolegom świadczą seksualne usługi. Żadna z kobiet przedstawionych w filmie nie pełni funkcji kierowniczej, żadna nie zarabia dużych pieniędzy, za to każda jest bardzo zainteresowana wiecznie pijanym i pod wpływem narkotyków bohaterem, bo on ma pieniądze. Komunikat – wiadomo, kobiety lecą na kasę. Chcesz mieć tą najpiękniejszą musisz mieć naprawdę dużo pieniędzy. Stereotyp goni stereotyp.
Po godzinie byłam już tak psychicznie zmęczona oglądaniem tego widowiska składającego się z damskich pośladków, biustów i słuchaniem opowieści dziwnej treści, koszarowego dowcipu, który mnie zupełnie nie śmieszył. Nie roześmiałam się nawet raz na tym filmie, za to sala rechotała bez przerwy. Nie cała. Kobiety siedzące koło mnie ze swoimi partnerami (rechoczącymi) z zażenowaniem odwracały wzrok od ekranu. Bo co jest śmiesznego w seksualnych eskapadach wiecznie zaplutego głównego bohatera, który jest albo pijany albo  pod wpływem narkotyków? Smutno mi się robiło jak to oglądałam.
Po półtorej godziny tej męczarni (film trwa 3 godziny) wyszłam z kina z równie jak ja oburzoną koleżanką, która chciała wcześniej wyjść, wykończona tym co widziała i czego musiała słuchać. Zainteresowałam się co media amerykańskie donoszą o tym filmie i wtedy trafiłam na list córki finansowego oszusta z Wall Street, współpracownika Belforta, opublikowanego w "Los Angeles Weekly". „Jesteście niebezpieczni, powinniście się wstydzić. Chwalicie ludzi, których zachowanie powaliło Amerykę na kolana" - przekonuje w liście do Martina Scorsese i Leonardo DiCaprio. W liście autorka zarzuca Scorsese i Di Caprio "potęgowanie narodowej obsesji na punkcie bogactwa i statusu i gloryfikowanie chciwości i psychopatycznych zachowań". Namawia do bojkotu filmu. "Nie chcę nawet wspominać o niezrozumiałym sposobie, w jaki wasz film degraduje kobiety, jaką mizoginiczną, zacofaną wiadomość przekazuje młodym mężczyznom". Trudno się nie zgodzić. Film jest pokazywany w kinach pod hasłem „komedia”. Scorsese i Di Caprio tłumaczą że chcieli pokazać zgniliznę moralną bohaterów w groteskowej formie. Mnie nie przekonuje takie wyjaśnienie, zwłaszcza jak widziałam reakcje sali – nie było w niej refleksji żadnej. Jeszcze jedna opinia ze Stanów: 75 letnia aktorka Hope Holiday znana z filmu Billego Wildera "The Apartment" napisała na Facebooku, że „Wilk z Wall Street" to trzygodzinna tortura. Zgadzam się! Ja tyle nie wytrzymałam.
Nie jestem zwolenniczką cenzury w kinie, ale może dobrze by było wprowadzić już nie tylko ograniczenia wiekowe – film od 18 roku życia – ale również informacje typu – film w sposób obsceniczny ukazuje kobiety. Albo – film poniża kobiety, tylko dla prawdziwych samców. Wtedy ja na taki film nie idę, nie wydaję na bilet 30 zł i się nie denerwuję potem ekstatycznymi recenzjami, że to największe dzieło Scorsese. A gdzie tam, „Taksówkarz”, „Przyladek strachu” czy nawet „Chłopcy z ferajny” to filmy, które dają do myślenia, jednocześnie nie epatując ciągle gołymi pośladkami. To są moje ulubione filmy Scorsese, też pełne przemocy, ale ta przemoc ukazana jest jako zło, nie mamy co do tego wątpliwości.
Wychodzący z „Wilka z Wall Street” widzowie rechoczą jaka to super „jazda po bandzie”, nie doszukując się ani głębi ani refleksji nad kryzysem w Stanach i niemoralnych maklerach. Krytycy ogłosili film arcydziełem, a ja wyszłam w połowie z wrażeniem, posługując się językiem Gombrowicza, „zgwałcenia przez uszy”.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ministerstwo czasu

Festiwal w Gdyni - co się dzieje z polskim kinem?